• Ostatnie pożegnanie i wspomnienia

        •  

          W dniu 9 lutego 2024r.zmarła

          śp. Barbara Pieprzycka

           

           Przez całe swoje życie zawodowe była związana ze Szkołą Podstawową nr 5 w Bytomiu. Tu rozpoczęła swoją drogę zawodową w 1968 roku jako nauczycielka fizyki. Od 1985 roku  aż do przejścia na emeryturę (w 2000 roku) pełniła funkcję wicedyrektorki szkoły.  Służyła radą i pomocą nauczycielom, okazywała zrozumienie w różnych sytuacjach zawodowych i życiowych.

          Absolwenci wspominają, że była surową ale sprawiedliwą nauczycielką.
          Wzbudzała nie tylko respekt, lecz również szacunek uczniów.

          Z relacji koleżeńskich została zapamiętana jako osoba ciepła, pełna humoru i dystansu
          do życia.  Często powtarzała ”Żyj i pozwól żyć innym”-  to było Jej motto życiowe.

          Żegnamy długoletnią pedagożkę, wychowawczynię wielu pokoleń dzieci i młodzieży, naszą koleżankę, dobrego i pomocnego człowieka.

           

           

           

          W dniu 14.10.2014r. odeszła od nas
          śp. Barbara Stachniewicz
          - wspaniały człowiek, nauczyciel i wychowawca wielu pokoleń dzieci i młodzieży, były dyrektor naszej szkoły - Szkoły Podstawowej nr 5 w latach 1974 - 1999, harcmistrz ZHP.
          Uroczystości pogrzebowe odbyły się w dniu 18.10.2014r. o godz. 11.00 w Kaplicy Mater Dolorosa na cmentarzu przy ul. Piekarskiej w Bytomiu.

          Kochana Pani Dyrektor!
          Była Pani dobrą duszą naszej szkoły. Nawet teraz, na emeryturze, zawsze interesowała się Pani tym, jak rozwija się szkoła, jakie są losy absolwentów i nauczycieli.
          Zawsze nas Pani wspierała…
          Dziękujemy Pani za to!
          Mamy wiele wspólnych wspomnień i choć nie ma Pani już wśród nas, tych wspomnień nikt nam nie odbierze…

          Dyrekcja, nauczyciele, pracownicy, rodzice, uczniowie i absolwenci Szkoły Podstawowej nr 5 w Bytomiu.

           

          Osobiste wspomnienia!

          BASIA.                                                                                                                 

          Była moim najwierniejszym PRZYJACIELEM. Oddanym, niezawodnym, …a dziś już także wiem, że NIEZASTĄPIONYM. Człowiekiem do bólu uczciwym, prawym i szlachetnym. Kimś, kto ZAWSZE znajduje czas dla drugiego człowieka. Dziś trudno o takich. 
          A mówi się, że najtrwalsze  przyjaźnie zawiera się tylko we wczesnej młodości. Nieprawda. My obie, w latach 90 tę wczesną młodość miałyśmy już dawno za sobą. Byłam wtedy na fali przemian w bytomskiej edukacji nowo powołanym wizytatorem, któremu m.in. podlegała  SP nr 5 . Rutynowa wizytacja nie zapowiadała jeszcze tej wielkiej przyjaźni. Potem było jakieś odznaczenie dla Basi, którego nie mogła odebrać podczas uroczystości, a które wręczyłam jej  w zaciszu gabinetu  z życzliwymi słowami  i moje zainteresowanie problemami zdrowotnymi Jej córki. Odwdzięczyła się w momencie zatwierdzania rocznych planów pracy. Jako dyrektorski wyga otworzyła projekt i wskazała mi, zielonemu wtedy wizytatorowi: - Proszę uważać na takie..i takie kwestie..żeby dyrektorzy nie zrobili pani w bambuko!

          I tak to się zaczęło. Zaprosiłam ją do współpracy w zarządzie bytomskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa. To było oczywiste: ojciec Basi – Władysław Stachniewicz był obrońcą Lwowa. – Jak na córkę takiego ojca przystało – zaczęła  działać od razu  na wysokich obrotach. Jako sekretarz Stowarzyszenia.  Zawsze odpowiedzialnie i niezawodnie. Udział w akcjach charytatywnych, kwestach, organizacji pracy.  Do dziś w Centrum Kresowym za stoły służą nam ławki szkolne z SP nr 5, które przekazała nam z demobilu. Ciągle, przez te wszystkie lata naszym spotkaniom towarzyszyło jej troskliwe: - A w czym ci pomóc?

          Niezauważalnie, dzień po dniu traciła zdrowie, ale nie traciła woli działania i bycia z nami. Przychodziło jej to z ogromnym wysiłkiem, ale nie dawała tego po sobie poznać.  Miała poważne  problemy ze wzrokiem, trudności z poruszaniem się, ale się nie poddawała. Była twardym człowiekiem, wymagającym; ale  tylko od  siebie.  Dla nas, funkcjonujących w biegu,  miała jedynie dobroć i szczere zainteresowanie naszymi problemami. Była przystanią, do której wpadało się czasami jak po przysłowiowy ogień, żeby od niej, naprawdę chorej, otrzymać wsparcie i dobre słowo. Bywało, że zagoniona, miedzy pracą w Radzie a spotkaniami w Centrum Kresowym przybiegałam do Niej na godzinę oddechu, a ona okrywała mnie kocem mówiąc: - Zdrzemnij się choć na pół godzinki. I chodziła na palcach, żeby mi tego snu nie zakłócić.

          Jakoś tak po latach weszły nam w zwyczaj wspólne sobotnie śniadania. Każdorazowo celebrowane przez Basię jak wielkie święto. Ja tylko coś tam dostarczałam z wiktuałów w piątek, a w sobotę pojawiały się na stole dobroci przeróżne z obowiązkowym domowym wypiekiem na finał. No i była okazja, żeby choć na godzinę – dwie zatrzymać się, porozmawiać, odciąć  od codziennego biegu i wszystkich problemów.  Potrafiła słuchać, służyć radą i wsparciem. Na drogę jeszcze  pakowała  z właściwą sobie troską (bo ty przecież nie masz kiedy gotować!) jakieś smakowitości, „na potem”.

          Była na każde skinienie, pod telefonem, „w stanie gotowości bojowej”; była podporą jakich już dzisiaj się nie spotyka. Taką z dawnej, kresowej, hartowanej stali.

          - Basiu! Jakże my teraz będziemy żyli bez CIEBIE?

          Danuta Skalska

          ____________________________________________________________________________________________

          Przypomina mi się wydarzenie sprzed wielu lat, które utkwiło mi w pamięci.

          Mój syn, obecnie już dorosły, był wtedy uczniem klasy I. Po lekcjach zawsze czekał na mnie na korytarzu, obok pokoju nauczycielskiego. Pewnego dnia, po swoich zajęciach zeszłam na I piętro, gdzie okazało się, że nie ma go w umówionym miejscu. Zaczęłam poszukiwania, obeszłam całą szkołę i już byłam bliska załamania nerwowego, kiedy z sekretariatu wyszła Pani Dyrektor i zapytała, co się dzieje. Odpowiedziałam załamanym głosem, że zginęło moje dziecko, na co Pani Dyrektor spokojnie oświadczyła, że zobaczyła Michała na korytarzu szkolnym i zaprosiła do swojego gabinetu. Weszłam tam razem z Nią i oczom moim ukazał się zabawny widok: mój syn siedział na fotelu, był cały umorusany czekoladą i zajadał słodycze, którymi go poczęstowała.

          Pani Dyrektor Barbara Stachniewicz była ciepłym, niezwykle życzliwym i opiekuńczym człowiekiem, kochającym ludzi.

          Marzena Kasprzyk

          _________________________________________________________________________________________________________

          To był właśnie ten dzień, kiedy postanowiłam wejść pierwszy raz w mury tej szkoły w poszukiwaniu pracy, świeżo po studiach. Weszłam do środka, szukam na drzwiach tabliczki z napisem sekretariat lub gabinet dyrektora. Widzę tylko napisy: higienistka, świetlica, kuchnia. Właśnie z tych ostatnich drzwi wyszła postać w ciemnych okularach z rękami założonymi do tyłu. Usłyszałam niski głos: „Pani kogoś szuka, mogę pomóc?” Wyszła z kuchni, to pewnie mi nie pomoże - pomyślałam, ale mówię: „Szukam sekretariatu, chciałam rozmawiać z dyrektorem w sprawie pracy.” Tym razem ten sam niski głos powiedział z  widoczną dozą zainteresowania: „Zapraszam do siebie do gabinetu”.!!!!!!!!! Dobrze, że Pani Dyrektor nie słyszała moich myśli! Szłam jak na szczudłach. Była rozmowa i zaproszenie do pracy. Od tego czasu minęło wiele lat…

          Już jako nauczyciel wiele razy widziałam tą poważną, surową twarz, wymagającą i konsekwentną. Kto jednak pracował z Nią dłużej i poznał bliżej w różnych sytuacjach, przekonywał się, że jest to osoba ciepła, miła, serdeczna, potrafiąca pomagać w różnych sytuacjach, wrażliwa na krzywdę i los człowieka. Rozumiała ludzi, swoich nauczycieli, wielu pomagała dobrym słowem, wsparciem, zachęceniem. Wielka szkoda, że wszystko już powinnam pisać w czasie przeszłym. BYŁA człowiekiem wielkiego formatu, niesamowicie uczciwym, mądrym i skromnym. Starała się w ludziach widzieć zawsze coś pozytywnego. Nam, wtedy młodym nauczycielom, chętnie matkowała. Kiedyś zimą, potrafiła nas wezwać „na dywanik” i całkiem poważnie „zbesztać” za to, że nie nosimy czapek i innej ciepłej garderoby.

          Wspomnienie o Niej będzie z nami zawsze, bo była po prostu Wspaniałym Dyrektorem i Wspaniałym Człowiekiem. Szkoła była dla Niej drugim domem, nawet Jej odejście było w tak zawsze ważnym dla Niej dniu - 14 października w „Dzień Nauczyciela”.

          Anna Głogowska

          __________________________________________________________________________________________________

          Pani dyrektor Barbara Stachniewicz, była także moją nauczycielką historii. Wzbudzała wśród uczniów respekt. Była bardzo stanowcza i trzymała szkołę "twardą ręką". Pamiętam też strach koleżanek i kolegów przed klasówkami z historii. Pani dyrektor chodziła bowiem w ciemnych okularach i nikt nie wiedział, gdzie w danym momencie kieruje wzrok... Na moje szczęście ten przedmiot pokrywał się z moją pasją, więc te obawy były mi obce :-) Pamiętam również, że w Jej gabinecie wisiał zawsze mundur instruktorski, który wkładała zwłaszcza na czas dni mundurowych, o ile mnie pamięć nie myli, były to poniedziałki. Wraz ze swoją zastępczynią tworzyły zgrany duet, choć "na oko" były swoimi przeciwnościami. Pani dyrektor Barbara Stachniewicz była kobietą postawną, jej zastępczyni - osobą drobną, wręcz delikatną. Nie ukrywam, że trudno było nie porównywać ich do Flipa i Flapa... Po latach odkryłem w pani dyrektor dużo więcej ciepła, otwartości i jej pasje, także te związane z Kresami.

          Na zawsze pozostanie w mej życzliwej pamięci. Pokój Jej duszy...

          Piotr Koj

          __________________________________________________________________________________________________

          Nigdy nie zapomnę tych wizyt w gabinecie Pani Dyrektor, zaliczania poszczególnych partii materiału . Powaga miejsca i majestatu dyrektora „paraliżowały” nas wszystkich.  Zawsze po poprawnej odpowiedzi pojawiał się na Jej twarzy ten subtelny ale jakże wyczekiwany uśmiech, uśmiech będący zapowiedzią pozytywnej oceny.
          Respekt i szacunek a raczej szacunek i respekt to odczucia jakie zawsze towarzyszyły mi przy każdym nawet najkrótszym spotkaniu z Panią Barbarą i może wielu to zdziwi ale nawet po latach, kiedy pełniłem funkcję wiceprezydenta miasta  przy każdym spotkaniu ważyłem każde słowo i gest. Wielokrotnie mijając się na ulicy wymienialiśmy serdeczności a ja zawsze
          kłaniałem się w pas jak przed laty.
          Szacunek, uznanie i podziękowanie, te trzy słowa cisną mi się na usta w dniu śmierci Pani Stachniewicz.

          Mariusz Wołosz, absolwent.

          ______________________________________________________________________________________

           

          Pani  Dyrektor Barbara Stachniewicz…….

          Pierwsze wspomnienie to szkolny korytarz, wysoka postać w okularach i my dzieciaki, stające na baczność na jej widok. Respekt, szacunek, może trochę dziecięcej bojaźni, to moje uczucia wtedy z Nią związane. Po latach ten sam korytarz, sekretariat, pokój Pani Dyrektor i ja –młody nauczyciel, starający się o pracę. Znad biurka patrzą na mnie zza okularów badawcze oczy . Gdzieś wewnątrz, odruchowo staję na baczność…,, Co tu robisz dziecko?”- pada pytanie i w tym momencie czuję jakbym po latach wróciła do domu- ,,moja Piątka”, ,,moja Pani Dyrektor”. Przez pierwsze lata pracy poznaję ,,nową twarz” mojej zwierzchniczki. Do szacunku dołączają podziw, sympatia… Dzisiaj żegnam z nią część mojej przeszłości, żegnam pięknego duchem człowieka.

          Grażyna Jastrzębska